środa, 18 czerwca 2014

Moi figurkowi ulubieńcy (5) - Cobra Commander (v.3) i Storm Shadow (v.2)



Rok wydania: 1987 i 1988
Nazwa: “Cobra Commander – with Battle Armor” i “Storm Shadow – Ninja”  

Po moim pierwszym ”polskim” G.I.Joe nadszedł czas na kolejne. Przy okazji następnej wizyty w sklepie łupem padły Storm Shadow  i Cobra Commander. Nie pamiętam w jakiej kolejności je dostałem więc omówię te figurki za jednym zamachem.
Przy czym trzeba zaznaczyć, że była druga wersja Storm Shadowa, czyli ta w której walczy on już po stronie „dobrych”.
Prezentowany Cobra Commander zaś to trzecie wcielenie tej postaci. Czasami określa się je jako drugie, bo jedynka od dwójki różniła się praktycznie tylko głową – zamiast hełmu pojawiła się chusta. No i mundur miał nieco inny odcień niebieskiego.

Z figurkami tymi wiąże się ciekawa sytuacja. Jako, że polski rynek zabawkowy był mocno spóźniony w stosunku do zachodniego, najstarsze ludziki nie były u nas dostępne. Tymczasem gdy TM-Semic w 1992 roku zaczął wydawać komiks, historie w nim zawarte dotyczyły wcieleń wcześniejszych. Naszych plastikowych ulubieńców poznawaliśmy zatem w starych wersjach, by ekscytować się debiutem posiadanych zabawek dopiero po jakimś czasie.



Choć obie te postacie pojawiają się już w pierwszym numerze polskiego wydania, to wersja w w zbroi zadebiutowała sw numerze jedenastym tm-semicowego runu, „Cień Burzy” zaś w 27ym.
Jednocześnie na przykładzie tych figurek łatwo zauważymy, jak bardzo Hasbro inspirowało się akcją komiksową, ale że zdarzały się na tym polu również pewne niezgodności.
Za sprawą scenarzysty historii obrazkowych Larry’ego Hamy, Stom Shadow przechodzi w pewnym momencie wewnętrzną przemianę, i z oddanego Cobrze asasyna staje się członkiem G.I.Joe, okazując się przybranym bratem Snake-Eyes’a. W drugiej wersji figurki historia ta znajduje swoje odzwierciedlenie w kartotece, która dokładnie opisuje relację Stormiego za Snake’iem, wmawiając wręcz, że wcześniej jedynie infiltrował Cobrę.
Ponadto na prawej ręce figurki pojawia się tatuaż klanu ninja, wymyślony przez Hamę także na potrzeby komiksu.



W przypadku Commandera jest inaczej.
Według zabawkowej kartoteki zbroja była dziełem inżynierów Destra, podczas gdy w komiksie uniform ten stworzył pewien „Karmazynowy Gwardzista” – mechanik i późniejszy uzurpator – Fred VII, który dał nam jedną z najlepszych historii stworzonych dla G.I.Joe przez Larry’ego Hamę. Skutek był taki, że w komiksie w zbroi przez cały czas występował nie prawdziwy Dowódca ale właśnie uzurpator Fred. Koliduje to jednocześnie trochę z kreskówką, co nieco komplikuje to mało spójne multimedialne uniwersum.
Trzecie wcielenie Commandera pojawia się w mini-serii Dragonfire i w pierwszym sezonie serialu DiC, Freda naturalnie tutaj w ogóle nie ma i w zbroi paraduje wyłącznie sam Dowódca.
Przy czym sama zbroja nie zostaje tutaj przez nikogo zaprojektowana ani wymyślona a zwyczajnie znaleziona (!) przez jednego z henchmenów. Tak, tak, scenarzyści kreskówki lubili czasem iść na łatwiznę.



W kreskówce za to nie pojawia się wogóle drugie wcielenie Storm Shadowa. Niestety figurka trafiła na zły okres „przejściowy” – gdy po klęsce filmu pełnometrażowego Sunbow stracił licencję, pałeczkę przejął DiC, który z miejsca wyciął wielu starszych bohaterów a dziesiątek nowych figurek w ogóle nie „zatrudnił”. A szkoda, bo serialowa „transformacja” Stormiego ze złego Cobry w dobrego G.I.Joe w interpretacji Sunbow wyglądałaby zapewne ciekawie. Niewielkim pocieszeniem może być fakt, że Stormy v.2 pojawia się w króciutkich animowanych spotach komiksowych.


A teraz o samych figurkach.
Cobra Commander
Tylko spójrzcie na to opakowanie! Arty na pudełkach dżi-aj-dżołów były doprawdy piękne i bardzo przekonujące. Po postawie tego pana od razu widać, że to nie byle płotka tylko prawdziwa szycha, a groźna mina i wskazujący palec wyraźnie sugerowały młodemu człowiekowi, by nawet nie ważył się zostawiać go na sklepowej półce. Na wyposażeniu oprócz szybkostrzelnego pistoletu/mini-karabinka z celownikiem znajdował się także „kosmiczny” plecaczek o niewiadomym w sumie przeznaczeniu i „łatwozgubialna” rurka podłączana do hełmu.

Storm Shadow
Tu art również robił piorunujące wrażenie. Sama figurka była także świetnie wykonana – jedna z ładniejszych jakie wówczas się ukazały i w moim odczuciu o wiele atrakcyjniejsza od nieco siermiężnie wykonanego pierwszego wcielenia.
Od pierwowzoru różni się praktycznie wszystkim, pozostał jedynie „markowy” biały kolor, uzupełniony o szare elementy tworzące rodzaj kamuflażu, oraz podobna maska i owijacze. Całości dopełnia lina wspinaczkowa przewieszona przez ramię, a szeroki rękaw odkrywa stylowy klanowy tatuaż ninja. Na wyposażeniu nowoczesny łuk, doczepiane do przedramienia szpony (które w komiksie służyły np. do wspinaczki) oraz czerwony miecz samurajski, który można było doczepić do plecaka tegoż koloru. Detale plecaczka pokazują, że siłą wyobraźni mogliśmy walczyć także nunchaku i czymś co wydaje się być składanym kijem.

Czerwony kolor w tym przypadku bardzo ładnie kontrastuje z biało-szarą postacią, przefarbowanie tych dwóch elementów na taki sam kolor jak łuk czy szpony byłoby zapewne zbyt dużą dawką szarzyzny. Drobną wadą figurki był fakt, że tatuaż klanowy dosyć szybko się ścierał, natomiast niefortunne umiejscowienie strzał w łuku sprawiało, że jedna z nich deformowała się gdy ludzik brał go w ręce.
Nie umniejszało doskonałej „zabawowości” Stormy’ego co w moim przypadku przypłacił zresztą małym rozregulowaniem nóżek (ach te ciągłe kopniaki z wyskoku!).
Tymczasem i Yo Joe!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz