- Scarlett. Czy dasz radę polecieć tym rosyjskim Hindem?
- Jestem tak zmęczona marszem, że mogę polecieć choćby i rosyjską ciężarówką.
W dzieciństwie każdy o ile każdy z nas nie był fanem "Przystanku Alaska" to przynajmniej co rusz o nim słyszał.
Jeden z najpopularniejszych seriali lat 90ych, wspominany do tej pory z pewną łezką, uczył i bawił, a w zasadzie bardziej bawił i pozwalał wciąż poznawać elektryzującą i tajemniczą zarazem kulturę Ameryki Północnej.
A wszystko to za sprawą niezwykłych mieszkańców niezwykłej osady i pewnego nowojorskiego lekarza, pewnego miejscowego pół-Indianina a także pewnego łosia znanego z czołówki.
G.I.Joe z kolei uczy nas, że na Alasce nie ma ani lekarzy, ani pół-Indian. Ba! Nie ma nawet słynnego łosia!
W stanie tym mieszkają za to sami kozacy i pewien łysy gruby Rosjanin. Zaś wszystko zamiast onirycznych motywów i skompikowanych osobowości, sprowadza się do pewnej zagubionej pieczęci...
Jedno jest jednak wspólne w obu tych produkjach.
Cholernie tu biało i zimno!