środa, 8 kwietnia 2015

Joebranocka (6) - Worlds Without End ( s.1, epizody 36 i 37 )


Dziś nietypowo, bo na Joebranockę obejrzycie sobie dwa odcinki zamiast jednego.
Słowem odcinek dwa razy dłuższy, jeden z wielu dzielonych epizodów, które w telewizji trzeba było oglądać w odstępie cholernego tygodnia, natomiast dzięki nam i dzięki kasetom video ( WWE był dostępny w kolekcji Demela pod numerkiem 9ym ) możecie zobaczyć je sobie w całości.

Oceńcie czy temat jest wart dwa razy dłuższej filmowej taśmy!

Zapraszam

---------

Dzisiejszą Joebranockę obejrzycie pod TYM linkiem ( część 1 )

... a także pod TYM ( część 2 )

---------


Podczas walki z Cobrą Joesi zostają przypadkiem trafieni promieniem urządzenia zdolnego przemieniać materię. Skutek jest niespodziewany i straszny. Przeniesieni dzięki nieznanej mocy, amerykańscy komandosi lądują w innym wymiarze, w którym G.I.Joe zostało rozgromione, a świat należy do Cobry.

Nie zamierzają się jednak poddać. Pomimo małej liczby i początkowego szoku, ruszają do nierównej walki z siłami Komandora i Destra. Na Waszyngton, stolicę wężojadowego imperium!



Zabierając się za WWE trudno zdecydowac się od czego zacząć.

Zwyczajnie jest tu bardzo wiele wątków. Być może nawet za wiele.
Choć akcja cały czas zaskakuje i trzyma w ciekawości, choć wszystko jest tu nieprzewidywalne, aż do samego końca, trudno momentami nie oprzeć się wrażeniu, że zwyczajnie trochę za dużo tutaj tej treści.

Jeden wątek goni drugi, grupy raz po raz się rozdzielają i pakują w różne historie.

Sam początek jest też trochę skomplikowany i niejasny.

Ale po kolei...



Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że jest to naprawde fajny odcinek.

Mroczny i niełatwy, ale bardzo oryginalny w fabule.
Pozwala nam zobaczyć jak wyglądałby świat, jak wyglądałyby Stany Zjednoczone gdyby Cobra dopięła swego i przejęła nad nimi władzę.

Mamy tu więc i policję złożoną z Dreadnoków z Zartanem jako komendantem.

Mamy przerobiony na wężową modłę amerykański Kapitol, Mauzoleum Lincolna, Mount Rushmore, a także banknoty.

Zewsząd powiewa zaś złowieszczo znienawidzona terrorystyczna flaga.

I niby o to właśnie w tym świecie powinno chodzić. Niby wszystko co chciałoby się zobaczyć. Ale i jednak nie do końca.



Oczywiście można się np. uczepić, że z tysięcy jeśli nie milionów członków Cobry to właśnie Dreadnokowie "przypadkiem" muszą pełnić służbę w policji i natykać się raz po raz na G.I.Joe.

Można się przyczepić, że tablica z ostrzeżeniem na dawnej opuszczonej bazie Joesów jest doskonale widoczna przez lornetkę z odległości paru kilometrów.

Wszystko to bzdurki, dla których trzeba być wyrozumiałym.

Podobnie jak dla paru błędów animatorów. Np zmieniających się kolorów czy... głowy Komandora Cobry na pomniku! To pewien ewenement, że w jednej chwili nosi on na łepetynie chustę, by za chwilę nie wiadomo skąd zastąpił ją jego hełm bojowy.

No i ta rakieta... w drzewie... jakoś to tak trochę... no nie pasuje mi no ;)

Ale jak mówię, to tylko bzdurki, detale.

Są problemy poważniejsze.



Podstawowy to nieścisłości. Dziuru fabularne. Dziwne przeskoki.

Np w pierszych sekwencjach Cobra usiłuje zdobyć urządzenie do dematerializacji przedmiotów.
Usiłuje.
Potem nie wiadomo skąd i kiedy, w jego posiadanie jednak wchodzi.
Albo być może coś przegapiłem?

Jak mówię jest tu trochę za dużo tych wątków. Bohaterowie w pewnej chwili się rozdzielają na kilka zespołów, i chyba o dwa za dużo, niepotrzebnie, bo zwyczajnie traci się głowę i zapomina o jednych kiedy zbyt dużo atencji poświęca się drugim.
Kilka razy zdarzyło się tak, że nagle przed kamerą pojawiała się ekipa np Flinta, a ja zupełnie nie pamiętałem co robili parę minut wcześniej i skąd się tu znaleźli.

Pod tym względem zdecydowanie lepsza jest więc część pierwsza, bo historię serwuje się tu nam raczej stopniowo, w drugiej wkółko mamy do czyniania już z szybkim montażem i traci się orientację.



Pewne sceny są także zupełnie niepotrzebne, naciągane.
Jak np Komandor torturujący jeńców.
Znacznie lepiej byłoby gdyby sekwencje te trafiły do jakiejś innej części, tutaj są trochę jakby nie na miejscu.
Wszystko to zresztą trwa zbyt długo.
Za dużo tych całych ceregieli i straszenia "zaraz was zabiję" ... "ale jeszcze was trochę potorturuję" ... "a teraz uważajcie bo was powieszę" ... "a teraz dopiero dostaniecie za swoje bo uduszą was moje robo-węże"...

Przesada do kwadratu!

Jest dobrze, jest oryginalnie i ciekawie, ale nagle ktoś wpadł na pomysł by znów nad tymi biednymi jeńcami się pastwić.

A sceny takich "egzekucji" widzimy przecież w niejednym odcinku, i są tam wykonane o wiele sprawniej. Ba! Cały epizod potrafi niekiedy na tym właśnie wątku się opierać.
Tutaj zwyczajnie ktoś namieszał w całkiem fajnej historii.  

Szcześciem jest wiele innych elementów, które produkcji tej bronią.



Sam klimat potrafi być naprawdę przyprawiający o ciarki.

Ciągła atmosfera depresji. Wszystko dookoła zniszczone. Środowisko, dawna kwatera główna, biedni ludzie na ulicach, trupy!
I to nie takie jakieś tam zwykłe trupy... bo samych samiuteńkich Joesów!

No i Steeler ze swoją chorobą. Same krosty na twarzy robią wrażenie, a co dopiero opanowujące go wariactwo.
I niespodziewany sojusznik, który przeżywa osobistą tragedię.

A i samo zakończenie. Bez radości, bez wiktorii. Nikt bowiem tu nie zwycięża, a wymiar rządzony przez Cobrę dalej pozostaje w jej rękach.

Ale pojawia się za to nadzieja.

I to jest właśnie główna zaleta tego odcinka.
Postawienie widza przed pewną ilością zaskakujących i kontrowersyjnych decyzji.
Ukazanie Joesów, jako przegranych i trapionych przez wątpliwości.
Joesów w żałobie i Joesów zdolnych poświęcić wszystko ażeby się na Cobrze odegrać.

Za to też właśnie należy się temu epizodowi atencja.

Zresztą zobaczcie sami!
A swoimi wrażeniami koniecznie się podzielcie. Tu w komentarzu lub na profilu w Twarzoksiążce.

Trzymajcie się i do następnego!

---------


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz