poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Znalezione w kiosku (3) - Ruscy i Ninja - Nr 3/1992


Pojawienie się G.I.Joe w polskich kioskach było prawdziwym swoistym "wejściem smoka". Tyle postaci, wątków, wystrzałów, trupów, wybuchów, latających wszędzie shurikenów.

Młody czytelnik został wrzucony na głęboką wodę i we wszystkim tym musiał się połapać, ogarnąć. Co też nie było takie znowu skomplikowane, a jednocześnie fabuła sama wciągała.

I stało się tak, że w czasie gdy my po historiach z pierwszego i drugiego numeru z niecierpliwością czekaliśmy na rozwiązanie pewnych wątków w nowym numerze, TM-Semic znowu zaskoczyło... wypuszczając zeszyt, który ni jak nie miał się do poprzednich fabuł!

A, co więcej, wprowadzał jeszcze więcej zamieszania!
Bo oto Cobrze objawił się kolejny obok Joesów "egzotyczny" przeciwnik, a biały i czarny ninja nagle stali się wrogami!


Innymi słowy - debiut radzieckiego October Guard ( Gwardii Październikowej ) i retrospekcja ze Storm-Shadowem i Snake-Eyesem.
Bardzo nietypowe zagranie i w gruncie rzeczy niewytłumaczone. Zapewne gdyby na łamach "Prawdziwych Amerykańskich" ukazywały się strony klubowe Marvel-Arek coś by na ten temat powiedział.

Być może, jak to w tamtych czasach bywało, opóźniły sie materiały do właściwych numerów?
Albo redakcja po prostu ot tak, dla pewnego oddechu, chciała wrzucić na chwilę coś nowego i odmiennego.

W każdym razie, nie pamiętam do końca jak odebrałem tamten numer.
Raczej nie płakałem za tym, że nie kontynuowano poprzednich wątków, bo i historie tutaj były nadzwyczaj ciekawe.
Choć jak już powiedziałem, bardzo także nietypowe.


W historii pierwszej nietypowy jest przedewszystkim bohater - Ruscy!

No tak jakoś dziwnie wypadło w tamtym czasie, że jako proamerykański młokos pałałem "uzasadnioną" nienawiścią do naszych braci zza Buga.

A tutaj nagle w komiksie wychwalającym Jankesów zbawiających świat pojawia się banda bolszewików, która nie dość, że dysponuje niesamowitym wojennym arsenałem to jeszcze gromi Cobrę, że aż miło...

...to znaczy nie miło, bo ja jakoś od ruskich wolałem Cobrę i wcale nie podobało mi się, że sowiecki sołdat łoił im skórę a tamci nie byly w stanie zadrapać im choćby paznokci!

No dobra, powiedzmy że aż tak "źle" nie jest.
Kołchoz Force także traci pojazdy i przez całą historię ma mocno pod górkę... ale jakoś nie zmienia to faktu, że mam już swoistą awersję do żołnierzy, którzy w pojedynkę wygrywają starcie z czołgiem czy gromią wrogie siły powietrzne przy pomocy... miotacza ognia!


Niemniej po latach muszę przyznać, że historia ta bardzo dużo u mnie zyskała.
Przede wszystkim te rysunki Micheala Goldena!
Cudo.
Wcześniej trochę na nie złorzeczyłem, bo bardzo bardzo bardzo ale to bardzo odbiegały od prostszego stylu preferowanego przez Roda Whighama.
Dopiero po latach doszedłem wreszcie do tego ile z siebie dał tutaj Golden i jakim dysponował ten facet talentem!
Sam fakt, że w pojedynkę projektował na potrzeby komiksu te wszystkie pojazdy i postacie jest naprawdę niesamowity.

Wehikuły Gwardii Październikowej najzwyczajniej zdumiewają detalami...

... choć inna sprawa, że od małego dziwowałem się skąd ruscy ten arsenał wogóle wzięli.
Ot rozbili się helikopterami za wzgórzem, a nagle znikąd szarzują na tych pojazdach!


To w sumie największy minus komiksu, swoisty niewytłumaczalny "plot hole"... na który jednak można przymknąć oko. W końcu zdarzały się dużo poważniejsze.  

Szczególnie utkwiły mi jednak w pamięci dwa panele.
Pierwszy i przedostani.

Pierwszy dlatego, że jest to bodaj jedyny panel początkowy G.I.Joe nie będący "splash page" - kadrem całostronicowym. W związku z tym nie ma tutaj żadnych "credits" - listy twórców.
Mam wrażenie, że być może splash page po prostu zaginął gdzieś "w praniu" i stąd historia zaczyna się nietypowo od drugiej strony... ale któż to może wiedzieć...
I znowu więc - szkoda, że Joe-komiks nie miał stron klubowym. Może Arek wtedy by tą dziwotę wytłumaczył...

No a do co przedostatniego panelu...
Po prostu 23 Joesów celujących z jednej burty do ruskich robi wrażenie!
Tyle postaci w jednym miejscu!
No i taki fajny ten statek, a ja zawsze jakoś uwielbiałem pełnomorskie łajby.


Teraz przechodząc do drugiej historii...

Trzeba przyznać, że "Silent Issue" także doceniłem dopiero po latach.
Nie tylko ja jeden zresztą, bo do dziś fabuła ta uchodzi za jedną najbardziej pamiętnych i najlepszych w wydaniu Larrego Hamy... choć w momencie premiery dostał za nią mocne baty!

Zwyczajnie w '84 roku było czymś niesłychanym by historia pozbawiona jakichkolwiek dialogów, narracji.. a nawet wszelkich odgłosów!
Tak jest, nawet stare dobra "ratatatata" czy "ka-boom" tutaj nie występuje!

A były to, pamiętajmy, czasy gdy komiks namiętnie wypełniano całymi blokami tekstu!
I narrator potrafił naprawdę czasami komentować w czterystu słowach każdy kroczek i każdą myśl bohatera.

Przyczyną dla której "Silent Issue" nie zawierał jednak ani jednego słowa ( poza komunikatami na komputerze Destra ) nie była jednak chęć zrobienia na złość konkurencji...


Po prostu Hama ten konkretny epizod musiał zrobić niejako w biegu, serii groziło opóźnienie i stąd też zdecydował się niejako na eksperyment - pójśc na skróty i zaoszczędzić czas pozbywając się dialogu a całą historię opowiadając wyłącznie za pomocą rysunku.

Bo niby też komiks to przedewszystkim rysunek, warstwa wizualna.
Któż z nas nie zachwycał się obcojęzycznymi zeszytami czy albumami, nie znając ani słowa prawda?
Samo jakoś się sobie wszystko tłumaczyło...

I tutaj właśnie tak jest.
Steve Leialoha cudownie wykończył szkice Hamy, tworząc coś zupełnie unikalnego.
Rysunki są naprawdę niesamowicie sugestywne. Można powiedzieć wręcz, że cała rzecz składa się z samych storyboardów.
Bo to w gruncie rzeczy prosta historia... ale za to jaka!


Ot, w nieznanych nam okolicznościach Storm-Shadow porywa Scarlett, ukochaną Snake-Eyesa a ten samotnie wyrusza ją ratować inflitrując upiorny zamek Destra.

I wszystko tu jest nietypowe i wszystko jest słowem kluczem.

Bo też, jak już wspomniałem, Storm-Shadow który przez dwa poprzednie numery intrygował nas znakiem Cobry na piersi i który z wężojadami walczył, nagle zmienił tu stronę i Cobrze służy... stając oko w oko ze swym przyszywanym ninja-bratem - Snake-Eyesem... który dla większego pokomplikowania sprawy występuje tu zresztą w innym wdzianku.

Miło zatem ze strony wydawcy, że do komiksu dodał specjalną notkę informującą nas o tym dlaczego Snake-Eyes wygląda tak a nie inaczej, jednocześnie zapewniając że S-E w kolejnych numerach powróci do swych właściwych przygód i właściwego wcielenia...

Ale wracając do komiksu...


Sama fabuła może jest troszkę naiwna.
Skąd my to znamy... 

Snake-Eyes nader łatwo rozprawia się w pojedynkę z armią wężojadów i czerwonych ninja, niemniej wszystko ma tu jakąś logikę... 

...i humor! Naprawdę niektóre sposoby w jakich nasz bohater pokonuje przeciwników są naprawdę nietuzinkowe. 
Np scena w której za pomocą granatu pozbywa się zagradzającego mu drogę fechmistrza robiącego młynki dwoma sai jako żywo przypomina moment z pierwszego Indiany Jonesa!

Bardziej jak już coś możnaby się przyczepić do tego, że sama całkiem nieźle radzi sobie Scarlett.

Choć, jeśli miałbym wskazać jedną jedyną  co mnie w sumie w epizodzie tym irytowało to te pionki szachowe Destra. 

No i zakończenie jest bardzo wymowne... dwóch wrogich ninja, których jednak coś łączy... znak przeszłości wyryty na ich ciałach.     


Co ciekawe, Silent Issue końcem końców zyskał sobie taką popularność, że "nieme" komiksy za przykładem G.I.Joe zaczęły pojawiać się coraz częściej.
A i w samych Joe-przygodach historie bez dymków pojawiły sie później jeszcze kilka razy!
Zresztą także i na łamach naszych swoijskich wydań TM-Semic!

Na omówienie tych zeszytów także przyjdzie kiedyś pora.
A tymczasem poniżej, jako ciekawostka, tradycyjnie kilka wydań obcojęzycznych. Wszystkie zarazem z bliźniaczych filii Semica.
Kolejno: Dania, Finlandia, Norwegia, Szwecja.
Jak widać logo "Action Force" rządziło nadal całą Skandynawią!



Aha! Jako bonus trzeci polski G.I.Joe zawierał także profile Storm-Shadowa i Snake-Eyesa. Czyli tematycznie dodatki jak najbardziej dopasowane...

... no i podnoszące zawsze wartość numeru o dobre parę procent.


A wy?
Jak wspominacie ten zeszyt?
I jak odebraliście pojawienie się ruskiego odpowiednika G.I.Joe?


---------

Materiały oryginalne ( kolejno - rok 1984 i 1986 ):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz