wtorek, 24 marca 2015

Joebranocka (5) - Where the Reptiles Roam ( s.1, ep.25 )


Jak powszechnie nauczają w szkołach już od podstawówki, Joesi wywodzą się ze wszystich 50 stanów Ameryki, a nawet i spoza niej. Nieraz więc poszczególne małe ojczyzny z chęcia odwiedzają.

I tak, skoro tylko któryś z nich lata na codzień w kapeluszu, łatwo odgadnąć, że wywodzi się z gorącego kowbojskiego i pełnego koni i krów Teksasu.

On też jes gwiazdką dzisiejszego odcinka, i w jego rodzinne strony zawitają w najnowszym epizodzie Joesi.

---------

Dzisiejszą Joebranockę obejrzycie TUTAJ

---------


Podczas infiltracji wrogiej bazy Joesi wykradają tajne dane, według których Cobra nabyła pewną nieruchomość w Teksasie. Dziwna inwestycja skłania rzecz jasna dowództwo do reflekcji, że musi coś się za tą finansową operacją kryć.

Drużyna w składzie: Lady Jaye, Alpine, Bazooka i Wild Bill udaje się więc incognito na rancho zakupione przez terrorystów by zbadać o co w tym wszystkim chodzi.



Tak z grubsza przedstawia się fabuła dzisiejszego odcinka. 

Niby prosta i jednowątkowa, a jednak nie pozbawiona fajnych momentów, tajemniczości, punktów zwrotnych, ciekawych starć i dobrego humoru.

Sam pomysł osadzenia akcji w krainie kowbojów jest nader świeży i ciekawy. Pozbawiony jednocześnie jakichś westernowych standardów.

Ot, Joesi udają rodzinę i chcą spędzić miło urlop, i Cobra rzecz jasna uczynnie im ten urlop urozmaici.

Daje to też jednak pole do wielu interesujących sytuacji, i jedyne do czego można by się przyczepić to fakt, że Alpine i Bazooka jakoś... nie przypominają braci.  



Inna rzecz, że zapewne każdy widz domyśli się po co Cobrze wogóle potrzebne to całe teksańskie rancho.

Joesom zajmie to trochę więcej czasu. Ale przecież można powiedzieć, że gdyby nie ich naiwność to wszystko rozstrzygnęło by się zbyt szybko i nie mielibyśmy żadnej przyjemnośći z odcinka.

A tej jest wiele. 
Choć zadziwiająco niewiele tu strzelania.

Jednak warstwa kameralna łączy się tu sprytnie z jedną największych bitew Prawdziwych Amerykańskich w historii. 
Doprawdy nie pamiętam odcinki Joesi rzucili do bitwy tyle polowego sprzętu.

A do tego jeszcze pełno tu "Zielonych Koszul" - szeregowych żołnierzy G.I.Joe. Swoistej dobrej odmiany niebieskich Cobra pozbawionych tak jak oni "duszy". 
Niby człowiek jest pewien, że wszystkich członków oddziału może sobie sam dokładnie wyliczyć a tu nie ma tymczasem tak łatwo. Joesi mają swoje własne mięsto armatnie! Które nie występuje zresztą ani w formie zabawki, ani w znanym i kochanym komiksie. 



Brak ciągłego nawalania to zdecydowanie zaleta epizodu.

Zamiast tego mamy trochę szpiegowania, trochę zabawy w rodeo, trochę romansu.
Które zresztą nie są nudne i absurdalne, ale wręcz rzeczywiście bawią.

Np scena z mustangiem, którym Lady Jaye ma się wybrać na przejażdżkę. Motyw z kopytem i parskaniem jako formą inteligencji jest naprawdę pomysłowy i kradnie chwilę.

Dla takich momentów warto tą bajkę oglądać i raczej długo się o tym pamięta.

Sama finalna bitwa także cieszy pewną odmiennością.

Z jednej strony Joes pokazują, że nie zawsze wszystko wychodzi im gładko i beztrosko.
Z drugiej, zawsze znajdzie się ktoś kto swą pomysłowością wyręczy ich pancerne zastępy.



Na pewno wielkim plusem WtRR jest postać Wild Billa.

Facet, który sam w sobie jest wulkanem energii i chodzącym kabaretem, daje tutaj z siebie bardzo wiele.
Nie jest przy tym irytujący tak jak bywa Shipwreck.
Jest po prostu sobą. Z pewną ilością umiejętności ale też i facetem nie pozbawionym wad, trosk i zadumy.

A jednak łatwo zarazić się jego radosnym podejściem do życia.
Nic dziwnego!
W końcu wąsacz w kapeluszu i okularach wychował się w krainie cudownych widoków, bezkresnych przestrzeni i wiecznego słońca.
Tam zwyczajnie nie da się narzekać na ciasnotę i niepogodę!



Inna zaleta nazywa się Lady Jaye. Miss Lady Jaye.

Partnerka Flinta na chwilę zostawia go za sobą by kusić nas w kowbojskim stroiku.
Ta panienka we wszystkim i zawsze wyglądać będzie dobrze!
Nawet, jak się przekonamy, w mundurze Cobry.

Zresztą sporo tu dam, które nie były ludzikami.
Poza sympatią Wild Billa mamy tu "żołnierzycę" Cobry... a także jakąś panię udzielającą się przu G.I.Joe. Nie mam zielonego pojęcia skąd się tam wzięła!
Być może Joesi obok "Zielonych Koszul" zatrudniają także personel cywilny?
Któż to może wiedzieć. Przeciez są tajni...



Na koniec, tytułem podsumowania, wystawimy odcinkowi ocenę zdecydowanie pozytywną.

Nie będę ulubionym bajkom z dzieciństwa wystawiał dokładnej noty z plusami, minusami itd.

Warto zobaczyć i tyle. Jest fajnie, jest komicznie, nie nudzi się.

To jest ważne.

A że były i odcinki bardziej pamiętne i lepsze? Przy tylu epizodach i zaangażowanych twórcach trudno by każdy był równie dobry i nie było wpadek.

Do wpadek można zaliczyć wpadkę rysowników, którzy nie wiedzieć czemu w pewnej chwili wyposażyli Cobrę w... Awe Strikera!

No a poza tym dziwić może także fakt, że tak wartościowy i niebezpieczny satelita nie ma żadnej ochrony z prawdziwego zdarzenia.
Ot stoi sobie kontrolnia gdzieś na pustyni i wystarczy odwrócić uwagę strażników by wejść do środka i ukraść co trzeba.
Głupie to trochę, wiem, no ale przecież to scenariusz, który ma zadowolić przede wszystkim dzieci.

  

Zresztą zobaczcie sami!

Być może wielu z Was będzie zresztą ten odcinek pamiętać, albowiem ukazał się on na kasecie Demela ( nr 9 ) w jego pamiętnej kolekcji.

Tym bardziej więc warto!

Epizod zresztą nic a nic się nie zestarzał więc nie ma obaw, że popsujecie sobie wrażenia z dzieciństwa.
A jeśli można przez chwilę ponownie poczuć się jak za starych dobrych beztroskich lat?
No tym tylko lepiej.

Niech Teksas będzie z Wami!

Do następnego!

 ---------



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz