czwartek, 19 marca 2015

Joebranocka (4) - Phantom Brigade ( s.1, ep.18 )


Rumunia zawsze była i będzie miejscem kojarzonym z Draculą, wampirami i innym upiorami, a co ciekawe dzięki G.I.Joe możemy kojarzyć to państewko także z Cobrą!

"Phantom Brigade" to nie tylko jeden z ciekawszych, być może wręcz najlepszych odcinków jakie wyszły spod ręki Sunbow, ale też jeden z tych najbardziej mrocznych i przyprawiających o ciarki.

Zapraszam!

---------

Dzisiejszą Joebranockę obejrzycie TUTAJ 

---------


W trakcie misji gdzieś w górach karpackich Joesi ratują wojskowy arsenał przed atakiem wężojadów.
Gdy tradycyjne militarne środki zawodzą, Komandor Cobry decyduje się nawiązać współpracę z siłami zła. Tajemnicza cyganka, dzięki posiadanym amuletom, przyzywa z krainy umarłych, kilka zagubionych dusz - rzymskiego centuriona, mongolską wojowniczkę i amerykańskiego pilota z pierwszej wojny światowej...
Szybko okazuje się, że zjawy te nie tylko potrafią umiejętnie straszyć. Ale też wręcz posłać przeciwnika do grobu!



Na sam początek, ja wiem że wielu z Was słysząc "duchy", "upiory", "wampiry" zacznie pukać się po głowie i zechce ten epizod pominąć. Ale wierzcie mi, jest to jeden z tych epizodów, które spirytualizm wykorzystują w naprawdę dobry sposób i pozostają w pamięci.

Rzekłbym wręcz, że twórcy może nawet przesadzili z zaserwowaną tu dawką depresyjności, bo losy sprowadzonych z zaświatów fantomów naprawde bywają smutne.

Szczególnie chłopak z zestrzelonego dwupłatowca robi wrażenie swą historią i z pewnością przyznacie, że jest to materiał raczej zbyt ciężki, nawet jak na bajkę.



Ale skupmy się na chwilę na pozytywnych stronach, bo tych jest przecież sporo!

Naprawdę odcinek czaruje klimatem.
Poziom reżyserii jest wręcz pozytwnie zaskakujący.
Fabuła cały czas jest nader zaskakująca. Oczywiście, nie jest to jakiś majstersztyk. Niemniej stopniowanie napięcia, operowanie światłem, klimatyczne lokacje, scenografia rodem z klasycznego horroru, to wszystko to zdecydowanie zaleta tej produkcji.

Już samo pierwsze starcie - atak Cobry na rumuńską bazę, nie jest ot taką sobie zwykłą strzelanką nawalanką.
Firebaty nadlatują podczas niezwykłego zachodu słońca a i to, że ścierają się tym razem z Rumunami a nie z G.I.Joe, jest pewną odmianą.
Oczywiście Joes muszą chwilę później się pojawic by wszystko spartolić uratować sytuację i przegonić Wężojadów gdzie pieprz rośnie, ale wszystko ma tu jakiś tam sens i dobry storytelling.



Potem robi się zresztą jeszcze ciekawiej!

Szczególnie pierwsze sekwencje w karpackim zamku, gdy Eelsi prowadzą tajemniczą cygankę potrafią przyprawić najmłodszych o dreszcze.
Walające się szkielety, szczury, pajęczyny, port nad bagniskiem, starodawne schody i wiszące na ścianach latarnie. Słowem jest na czym oko zawiesić.

Samo późniejsze starcie Joesów ze zjawami także nie jest jakieś standardowe i pozbawione ikry.
Widać tutaj zagrożenie.
Może oglądam to teraz jako dorosły i do końca tego nie czuję, ale przypuszczam że będąc dzieckiem, schowałbym się parę razy pod koc i drżał o życie swoich rysunkowych ulubieńców.

Bo lasery to lasery, wiadomo że nic się nikomu od nich nigdy nie stanie.
Ale już wiązka kul z upiornego dwupłatowca, groźne strzały zamrażające wszystko czego się dotkną i super siła rzymskiego centuriona, już już zadają pytania, czy aby któryś z naszych bohaterów nie trafi zaraz do grobu.



No i przede wszystkim, samo zakończenie.
Bez świętowania zwycięstwa. Bez radosnych okrzyków. Bez wiwatujących rąk podniesionych w górę i uciekającego gdzie raki zimują Komandory Cobry.
Niby jest nawet szczęśliwie.
Niby wszystko wychodzi na dobre.

A jednak z pewnością wielu zasmuci się i najdzie refleksja, że tę akurat postać mogli oszczędzić.
Bo wojna to wojna, zawsze jest, była i będzie okrutna.
Ale ten pierwiastek smutku w bajce można by było sobie na dobrą sprawę darować.

Może inne wrażenie miałbym gdyby zjawy były duszami naprawdę bezwzględnych wojowników.
Tutaj jednak, jak zawsze, musi być pewien morał.
Więc upiory końcem końców muszą stać się dobre.



Aby więc podsumować.

Polecam zdecydowanie, bo warto.
No gdybym nie było warto to przecież bym nie polecał, ale jest tu naprawdę sporo dobrego, z czym warto się zapoznać ;)
Bo jak sam z ostrożnościa podchodzę do wrzucania zjaw w świat amerykańskich komandosów, tak tutaj potencjał spirytualizmu i mistycyzmu wykorzystano naprawdę dobrze! 

Oczywiście, zawsze może być lepiej.
Być może, jak powiedziałem, większe wrażenie robiłyby bardziej przerażające duchy, ale te obecne tutaj także nadspodziewanie dobrze wykonują swoją robotę i straszą i budują klimat aż miło.



Ma się trochę wrażenie, że być może do tego konkretnego epizodu zatrudniono twórców animowanych muminków, bo pewna depresyjność i nietypowe zakończenie jakoś dziwnie przywodzą na myśl tamtą pamiętną fińsko-japońską produkcję.

No i jeszcze ten kościotrup w wielkim finale!

Na plus należy zaliczyć także obecność rzadko pojawiających się postaci, takich jaki Eels - płetwonurkowie Cobry. Dodatkowo swoje pięć minut mając tutaj także AVACs - piloci Firebatów, znanych nam główne z komiksowego Terrordromu.

No i o dziwo nie ma tu Shipwrecka. 
A to już zdecydowanie pozytyw odcinka! ;)

---------



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz