poniedziałek, 13 października 2014

Naparzanie na ekranie (4) - Operation Mass Device


Rok produkcji: 1983
Długość serii: 5 odcinków ( albo pełnometrażowa ich zbitka )

Dawno nie rozmawialiśmy sobie o kreskówkach, więc czas zaległości nadrobić. 

W czasie gdy McGazda umila sobie życie oglądaniem najlepszych odcinków drugiego sezonu od Sunbow w celu ich zrecenzowania, mi przypadł w udziale wątpliwy honor przypomnienia sobie tych ciut gorszych, czyli wystartowania od samego początku.

Bo też chętnie bym się z nim zamienił, powód nad wyraz prosty - niektóre części serii Sunbow ogląda się obecnie ciężko.

Ale zacznijmy od samego samiuśkiego od krótkiego wytłumaczenia "co" "kto" "kiedy" i "z czym to się je"..


Nim serial animowany o przygodach G.I.Joe wystartował na dobre, producent zabawek Hasbro na spółkę z animatorami z Sunbow i artystami z Marvela zdecydowało się wypuścić dwie próbne 5-odcinkowe miniserie. 

Z jednej strony by sprawdzić jaki będzie ich odbiór wśród dzieciaków, i co za tym idzie jak wpłyną na sprzedaż zabawek, z drugiej zapewne także po to by sprawdzić czy zespół filmowców będzie w ogóle w stanie taki serial przygotować.

Pewne doświadczenie już było - wcześniej stworzono bowiem kilka animowanych reklam komiksów.   

Ale kilku sekundowe spoty a 20-minutowe odcinki to już wyższa szkoła jazdy... choć jeśli porównamy oba typy animacji możemy mieć czasem wątpliwości czy jednak to spoty nie są jakościowo lepsze.

Formalnie jednak pierwszą pełnoprawną "bajką" która dotarła do fanów joe-ludzików była właśnie "Operation Mass Device". 
Przy czym gwoli bycia wiernym historycznej poprawności warto dodać, że oryginalnie seria ta nie miała żadnego własnego tytułu, został on nadany już później, w celu odróżnienia jej od właściwego serialu. 

Podobnie dopiero z czasem czasem połączono odcinki tworząc z nich jeden długi film pełnometrażowy. 

Ostrzegam jednak tych którym się wydaje, że obejrzą sobie dzięki temu coś w formacie "G.I.Joe: The Movie". 


Niestety, poza faktem, że "Mass Device" scenariuszowo i technicznie do poziomu "Akcji" z 1987 roku kompletnie się nie umywa, trzeba odnotować, że zbitka miniserialowych odcinków nie tworzy spójnej całości a raczej fabularny horror.

Postacie pojawiają się i znikają, podobnie w kółko zmieniają się lokalizacje, a wszystko to z ciągłym naparzaniem się w tle i z rozmaitymi dziwnymi pomysłami fabularnymi.

Dlatego lepiej podejść do tematu oglądając kolejno po sobie odcinki, konsumowanie całości ( tak jak zrobiłem to ja ) może naprawdę psychicznie zmęczyć i przyprawić o dolegliwości żołądka.

Ale powiedzmy może wreszcie o czym dokładnie jest ta cała "Mass Device".


Streszczając materię jednym zdaniem: Cobra wchodzi w posiadanie potwornego machinarium zwanego "Mass Device" i wygraża światu, że go użyje jeśli świat natychmiast się Cobrze nie podda, a jedyną siłą zdolną zażegnać owe zagrożenie jest naturalnie grupa G.I.Joe...

Teraz skąd Cobra wzięła to machinarium i co dokładnie Mass Device robi... tego nie wiem.

Ot, tradycyjny motyw kreskówki - brak poważnego ciągu przyczynowo-skutkowego - najpotężniejsza organizacja terrorystyczna na świecie wynajduje sobie jakieś technicznie niemożliwe do stworzenia cudo, które potrafi robić wszystko, ale w momencie gdy G.I.Joe krzyżuje im plany jego użycia, Cobra natychmiast o tym urządzeniu zapomina i wynajduje sobie inne...

Generalnie jednak maszyna to potrafi teleportować rozmaite rzeczy, czy to grupę żołnierzy, czy nawet wieżę Eiffela, jak nie cały nowojorski Manhattan.     

Autorzy przy tym nie starają się nam wytłumaczyć skąd Cobra owe urządzenie wzięła. Ot, jest i basta. Ważne jedynie, że do jego zasilania potrzebne są trzy rodzaje rzadko spotykanych pierwiastków i generalnie wyścig po owe pierwiastki jest całą osią serii - Joesi i Wężojady udają się w ich poszukiwaniu w różne rejony świata.

Jedna strona potrzebuje ich by napędzać stracha całemu światu, druga zaś chce je przejąc i zabezpieczyć bo bać się nikt przecież nie lubi...

Mamy więc tu i śnieżne klimaty i morskie głębiny i wulkaniczne szczyty, a sama walka także zatem odbywa się w powietrzu, wodzie i na lądzie.



Patrząc na powyższe mogłoby się wydawać więc, że będzie tu rzeczywiście co oglądać. Moim zdaniem jednak jedyne co się ogląda to chaos, niepotrzebnie zresztą zwiększany przez różne niepotrzebne motywy - np walkę Destra z Dowódcą Cobry o władzę, czy cały pomysł ze zdalnie kontrolowanymi niewolnikami.

Ogólnie odnoszę wrażenie, że twórcy mieli za dużo pomysłów i nie wiedzieć czemu wszystkie chcieli upchać na małym w sumie kawałku taśmy filmowej.

A mamy tu i jakiegoś Transformera, i Conana na sterydach, i gigantyczne ludożerne mureny, i arktyczną hybrydę Ribinsona Cruzoe z jaskiniowcem i mini-satelitę domowej amatorskiej roboty, i wężowych austronautów i czołg Cobry zaparkowany specjalnie tak by Duke mógł nim spokojnie uciec.



Wszystko to mogłoby się całkiem fajnie oglądać gdyby zaserwowano nam z rozmysłem i aplikując zdecydowanie wolniej, zamiast wrzucania na szybko do jednego wielkiego worka.

No może poza siatką na meteoryt rozpinaną przez samoloty i gigantyczny latający lotniskowiec. A także może poza mechanicznymi pająkami -transporterami czołgów wspinającymi się na szczyt góry. I może również poza Joesami desantującymi się z helikopterów na jet pakach. I może jeszcze poza Snake-Eyesem poświęcającym życie dla ratowania przyjaciół... co jakoś nie zrobiło specjalnie na nich wrażenia.  



Inna rzecz, że nie ma tu specjalnie jakiegoś początku, środka i zakończenia. 

Joesów poznajemy ot tak, nagle, gdy w czasie ćwiczeń zostają zaatakowani i niemal zmasakrowani przez lotnictwo Cobry... oczywiście zresztą bitwę ostatecznie wygrywając.

Atak rzecz jasna skłania Duke'a do genialnej konkluzji, że "Cobra musi coś knuć".

Po tym już wydarzenia nabierają tempa.

Pojawia się Destro, pojawia się diaboliczne Machinarium, pojawia się zagrożenie, i pojawiają się próby przeciwdziałania mu.

Przeciwdziałanie próbie porwania satelity, przeciwdziałanie próbie porwania genialnego naukowca, przeciwdziałanie próbie zdobycia niszczycielskich pierwiastków.

Górą jest naturalnie zawsze i wszędzie G.I.Joe, które potrafi cudownie przeżyć ogień batalionu Cobry prowadzony z odległości dwóch metrów, a także w pięciu chłopa opanować wrogi lotniskowiec z tysięczną załogą.

Nie potrafi jednak to samo G.I.Joe jednocześnie logicznie myśleć, jak wtedy gdy Duke rzuca się w pogoń za Baronową by dostać się do niewoli, albo jak wtedy gdy Duke zostawia swój pierścień z kwaterze Cobry i Joesom zajmuje kilka odcinków zorientowanie się, że pierścień ten zawiera w sobie nadajnik - urządzenie naprowadzające.

Trudna będzie także dla dorosłego już widza sytuacja gdy Cobra teleportowała do siebie armię radziecką paradującą na placu Czerwonym. Tysiące żołnierzy i pojazdów pancrnych chyba powinno się bronić zamiast iść do niewoli? No chyba, że byli w szoku poteleportacyjnym? Ale Duke jakoś tego problemu nie miał i piąchy używał bez problemu. 



Wiem, że to "tylko" kreskówka, ale błagam, dzieci nie są aż tak strasznie głupie, scenariusze naszych niewinnych zabaw miały często o wiele więcej sensu.

Czy jest zatem w ogóle w Mass Device coś ciekawego?

Oczywiście, to jakby nie było joe-kreskówka i niejednego fana mimo wszystko zadowoli. Ja jestem, powiedzmy, wymagający i wymagnia w tej odsłonie spełnia jedynie bajeranckie intro.

Niemniej warte zauważenia są tu m.in. debiut Baronowej w jej wczesnej komiksowej wersji - oficjalne lateksowe i przyciągające męskie spojrzenia wdzianko dostanie dopiero później. 

Poznajemy także wilka Snake-Eyes'a - Timbera, który również został zapożyczony z zeszytówek Marvela, i a czasem także otrzymał swoją zabawkową wersję.

Ponadto zarówno Joesi i Cobra z braku laku używają tutaj sporej ilości niespotykanego gdzie indzie sprzętu lotniczego - oficjalne samoloty i helikoptery jeszcze nie pojawiły się na półkach sklepowych, więc Cobra lata tutaj na czymś w rodzaju migów, a G.I.Joe korzysta z komercyjnych helikopterów.


Fajnie też wygląda zamek Cobry, przypominający komiksowy zamek Destra.

Wydaje mi się, że inaczej odbierałoby się też serię gdyby zmieniono muzykę. Ta tutaj czasami sprawia wrażenie bycia nie na miejscu. Nuta wydaje się siedzieć zbyt głęboko w klasycznych animacjach. Poważniejsze dramatyczniejsze brzmienia jak choćby te z "The Movie" z pewnością dodałyby akcjom klimatu.

Aha... i wspomnę jeszcze, że powyższa okładka zawiera w sobie małe kłamstewko. Mianowicie Flint i Roadblock pojawili się dopiero w rok po Mass Device. Natomiast Snake-Eyes owszem występuje, ale w swojej pierwszej wersji, a coverze zaprezentowano zaś drugą, która ukazała się dwa lata później.

Ktoś tutaj najwyraźniej nie oglądał serialu co? ;)

Nic zresztą dziwnego!... Aczkolwiek przekonajcie się sami, być może Wasze spojrzenie na Mass Device będzie zupełnie inne a dla drugiej opinii zawsze chętnie wysłuchamy.

Pozdrawiam!

---------


P.S. Mini serię wydano w Stanach osobno a także w ramach pełnej kolekcji Sunbow.

Niestety do tej pory nie jest dostępna w przystępnym dla Europy kodowaniu...

... ale jak twierdzi Gumiś da się ją oglądać na Blue Rayu! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz