czwartek, 16 października 2014

Joebranocka (1) - G.I. Joe and the Golden Fleece ( s.2, ep. 22 )

"Mężów głoś, Muzo, wielce obrotnych, którzy zburzyli nieświęty gród Cobry..."



Jeśli wszystkie dzieci odrobiły już lekcje, spakowały plecaki, zjadły kolację i umyły ząbki możemy puścić to co wszystkie tygryski lubią najbardziej - Dobranockę, a że nasza Dobranocka będzie zawsze traktować o bohaterach spod znaku G.I.Joe, stąd nazwiemy ją sobie "Joe-branocką".

W końcu któż z nas przecież nie marzył kiedyś by ukochana telewizja właśnie "prawdziwych amerykańskich bohaterów" zaserwowała nam na sam wieczór?
Sprawiedliwości niech się zatem stanie zadość!

Cykl który dziś rozpoczynamy będzie traktował wyłącznie o odcinkach ze stajni Sunbow, a utorem dzisiejszego wpisu jest chodząca Joe-encyklopedia - Maciej "McGazda" Gaździcki. Tekst - z niewielkimi zmianami - publikowany był wcześniej na  forum Transformery.pl i portalu Independent Comics.

---------



Dlaczego zaczynam od "Złotego runa"? Przyznam się szczerze i bez bicia...

Gdyż jest to jeden z moich ulubionych odcinków starego "G.I. Joe", tym dla mnie jednak szczególniejszy, że to od niego właśnie - i od kilku innych seriali ("Ulysses 31"), książek i filmów - zaczęła się moja fascynacja mitologią grecką i historią starożytną.

Kasetę z prezentowanym odcinkiem ( Demel nr 4) wypożyczałem niezwykle często, aż wreszcie pewnego dnia sam dostałem ową składankę na własność.
Pomimo upływu lat epizod ten zresztą niewiele stracił z dawnego czaru i dalej stanowi kawałek dobrej rozrywki.

Pozwólcie, że skrócę Wam fabułę a sami być może się do jego niezwykłej tematyki przekonacie.


Joesi toczą kolejną bitwę z siłami Cobry, tym razem nad Morzem Śródziemnym. Niespodziewanie batalię przerywa pojawienie się niezidentyfikowanego obiektu latającego. Ponieważ Cobra "najpierw strzela, potem pyta" dziwny pojazd zostaje przez nich zaatakowany a z jego pokładu wypada świecący przedmiot, przypominający wyglądem złotą spiralę, która ląduje na terenie ruin antycznej świątyni.

Na rozkaz  generała Hawka, w celu zabezpieczeniu artefaktu z innego świata, wyrusza Tomahawk wiozący oddział Joesów. Na miejscu komandosi natykają się rzecz jasna na wysłanników Cobry - nie dziwota, bowiem dowodzącego nimi doktora Mindbendera również fascynuje tajemnicze znalezisko.
Dochodzi zatem do kolejnej walki, a gdy przypadkowy strzał laserowy trafia w spiralę, ta uwalnia swoją kosmiczną moc. Po chwili obie strony ze zdumieniem odkrywają, że zrujnowana starożytna świątynia wygląda zupełnie jak nowa... podobnie jak wszystko dookoła nich!

Fani, którzy domagają się od "GI Joe" jak największego realizmu i surowych opowieści wojennych zapewne będą kręcić nosem.
Jak to w serialu, nacisk kładziony na pierwiastek sci-fi jest większy niż w komiksach, w tym odcinku szczególnie (UFO, podróże w czasie...).
Z drugiej strony zabawa jest tutaj przednia. Akcji jest naprawdę sporo, mamy skradanie się i krycie przed wrogiem, kilka większych bitew (na lądzie, wodzie i w powietrzu) oraz kilka mniejszych potyczek, w tym jedną z udziałem... greckich hoplitów dziarsko krzyczących "Yo Joe!" !



Najlepsze są jednak w "Złotym runie" wszelkie odniesienia do mitologii i kultury Greków.

Sierżant Slaughter zostaje wzięty za Heraklesa i zmuszony do wykonania jednej z jego prac, Lifeline zaprzyjaźnia się z greckim chłopcem, który wierzy, że jest on dobroczynnym synem Apollina, lekarzem Asklepiosem, zaś mała armia Viperów musi stoczyć walkę o polis, którego załoga dysponuje bronią przypominającą przybyszom z XX wieku napalm.

Warto odnotować fakt, że w przeciwieństwie do większości innych seriali z motywem podróżowania w czasie antyczni Grecy nie mówią biegle po angielsku! Jedyny wyjątek jest logicznie uzasadniony - jak? Nie zdradzę, zachęcam do obejrzenia odcinka. Podpowiem tylko, że przy okazji dowiemy się interesującej rzeczy z przeszłości sierżanta Slaughtera.

Oczywiście nie obywa się bez zgrzytów. Przede wszystkim wątek obcych, właścicieli tajemniczej spirali, zostaje potraktowany po macoszemu, właściwie są tylko po to, żeby dostarczyć MacGuffina tego odcinka.
Chciałoby się dowiedzieć o nich więcej, może nawet spotkać ich znowu, do czego rzecz jasna nie dochodzi.

Odcinek momentami wydaje się też lekko przyspieszony, a moim zdaniem nie zaszkodziłoby, gdyby zrobiono z niego historię dwuczęściową. Ba! Sam motyw spirali i bohaterów podróżujących  w czasie to materiał na co najmniej pięć odcinków!
Warto wspomnieć, że został on potem w  pewnym stopniu zrealizowany w komiksowym crossoverze "G.I. Joe vs. the Transformers".



Mam też lekki żal o to, że zabrakło  w tym odcinku Serpentora - Wężami dowodzą Baronowa i wspomniany Mindbender. A przecież cesarz posiada w swojej matrycy genetycznej DNA Filipa II, Aleksandra Wielkiego, Kserksesa i kilku innych jegomościów, którzy nieźle namieszali w historii starożytnej Grecji.
Chętnie bym więc zobaczył np. jak to Imperator Cobry wmawia napotkanym tubylcom, że powrócił z zaświatów i prowadzi ich do boju przeciwko G.I. Joe...
Cóż, zmarnowana szansa...

Niemniej, odcinek uważam za naprawdę dobry.
Może nie jest najlepszym epizodem do rozpoczęcia samej przygody z "Joe", a motyw podróży w czasie prawie na pewno bardziej ortodoksyjnym fanom się nie spodoba, niemniej jestem przekonany, że miło wypełni te niecałe pół godziny solidną dawką akcji i przygód, a przy okazji spełni postulat  "bawiąc uczyć" lepiej niż joesowe reklamówki typu PSA.

I jeszcze taka ciekawostka - prezentowana powyżej klimatyczna obwoluta kasety VHS pojawiła się i u nas, ale - o dziwo - została wykorzystana przy odcinkach, które z sezonem drugim i rzeczonym epizodem nie miały nic wspólnego. Ach ten Demel!

Zresztą kwiatek to nie jedyny, o kolejnych napiszę Wam wkrótce!
Tymczasem!

McGazda

---------



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz