wtorek, 19 sierpnia 2014

Co jest nie tak z tą całą AKCJĄ? ... Czyli o kontrowersjach wokół G.I.Joe:The Movie słów kilka.


Czekaliście czekaliście no i doczekaliście się. Po takim okresie uśpienia na blogu nie można wrócić byle błahym tematem. Na warsztat weźmiemy dziś więc  bodaj najważniejszy twór w historii multimedialnej marki G.I.Joe, tj „G.I.Joe: The Movie” czy inaczej „Akcję”.

Tytuł dosyć kontrowersyjny wśród fanów, choć moim zdaniem zasługujący na o wiele więcej ciepła czy przynajmniej atencji.

Akcja to bowiem animowany pełnometrażowy majstersztyk, bajkowa ekranizacja jakiego nie dorobiła się ani wcześniej ani później żadna inna zabawka czy komiks. Jest to zarazem bodaj najlepsza animacja realistyczna w historii amerykańskiej kinematografii. Z ekranu aż kipi od kunsztu rysowników, nikt tu nie robił fuszerki. Detale, kolory, cienie rozkładają na łopatki, a historia którą malują też nie jest wcale taka zła.
No dobra ale skąd więc ta cała niechęć i kontrowersja?


Ano dlatego, że Akcja nie była sama w sobie tworem kompletnie niezależnym i nowym, ale kolejną z kilku odsłon kreskówkowego G.I.Joe. Fani od lat przyzwyczajeni do swoich ulubionych bohaterów bawiących z odcinka na odcinek serialu animowanego poczuli się rozgoryczeni tym, że ich idole nagle zagrali tu jedynie drugoplanowe role a najwięcej światła położono na nowe debiutujące postacie.

Jeszcze bardziej ukłuło młodą dziecięcą pierś pojawienie się nowej frakcji – Cobra La - świetnie zaprojektowanej, bardzo oryginalnej jak na lata 80e, a jednak nieco nie pasującej do świata G.I.Joe. No bo jak to? Przez ileś lat naparzają się wojskowi komandosi z terrorystami a teraz pakują tutaj jakieś przedpotopowe stwory? Taka ingerencja w spójne dotychczas uniwersum musiała mieć swój negatywny skutek. Troszkę jakby w Lucky Luke’u nagle pojawili się Marsjanie i zaczęli odgrywać pierwsze skrzypce. Choć nie jest przecież wcale powiedziane, że marsjańskie odcinki Lucky Luke’a nie mogłyby być świetnymi historiami. Batman tez raz w koncu walczył z Predatorem i do dziś jest to uznany klasyk.


Niemniej film spotkał się z chłodnym przyjęciem a Cobrze La przypięto łatkę niszczyciela marki. Rok 87y, w którym film się ukazał jest bowiem przez wielu uważany za pewną barierę, moment gdy G.I.Joe z angielska „jumped the shark”, czyli markę zaczęto niebezpiecznie przefajnowywać i cudować z designem w miarę realistycznych dotychczas postaci i pojazdów. W czym jest ziarnko prawdy ale i dużo przesady.
Faktem jednak, że komercyjna porażka Akcji z pewnością przyczyniła się do osłabienia całej serii. Producent zabawek zrezygnował bowiem z usług animatorów spod znaku Sunbow, których serial niejako ciągnął cały franchise do przodu, rozkochując w „prawdziwych amerykańskich bohaterach” prawdziwe amerykańskie dzieciaki. Gdy go zabrakło wszystko zaczęło powoli runąć a włodarze z Hasbro próbując ratować markę zaczęli sięgać po coraz gorsze rozwiązania…

Można więc teoretycznie powiedzieć, że upadek G.I.Joe rozpoczęła Akcja i stąd „za karę” należy jej się ustawiczna krytyka.
Można, ale po co?


Gdyby tylko włodarze Hasbro bardzo chcieli porażka Akcji nic a nic marce by nie zaszkodziła. Problemem było chyba to, że sami nie rozumieli jaki potencjał w swoich rękach posiadają i zlekceważyli świadomość najmłodszych. Co zresztą otwarcie przyznawali sami twórcy animowanego pełnometrażowego „Transformers”. 

Habsro nie zdawało sobie zwyczajnie sprawy, że mega popularne plastikowe ludziki to nie tylko zwyczajne zabawki, które można ot tak zastąpić następnymi, być może nawet fajniejszymi. Dla dzieciaków od lat związanych z kreskówkowym i komiksowym Joe-versum były to już żywe postacie, charaktery i wątki, które na zawsze zakorzeniły się tak w swym własnym fikcyjnym świecie jak i w świadomości młodych fanów. Określenie „idole” byłoby tu jak najbardziej na miejscu.


A mogłoby być przecież dużo gorzej. Można bowiem zastanawiać się co by było gdyby Duke’a zgodnie z pierwotnym planem rzeczywiście uśmiercono. Główny bohater i lider spec jednostki rzeczywiście zaliczył zgon na „planie” ale w ostatniej chwili uratowano go zmieniając kilka słów w oryginalnym scenariuszu. 
Wpadka ta dla większości małoletnich widzów przeszła zdaje się niezauważalnie, jednak pozostaje pytaniem czy pozostawienie śmierci Duke’a w filmie nie doprowadziłoby do swoistego exodusu fanów od marki.    

„Zakamuflowana” niezbyt zdarnie śmierć Duke’a to zresztą jeden z powodów hejtu jakim obdarzają Akcję widzowie dorośli. Zauważę jednak, że w sumie twórcy zrobili co mogli by błąd naprawić. Inna rzecz, że sami niepotrzebnie prosili się o ten kłopot wprowadzając zgon lidera Joe’sów do scenariusza.

Co więcej „mądrość” dorosłych powodowana jest głównie samą wiedzą o zmianie w scenariuszu. Znając tak istotną treść można się potem śmiać i żalić. Jednak myślę, że bez znajomości faktów nawet owi dorośli by tejże wpadki nie zauważyli.


Myślę, że najlepszą obroną jakości filmu jest fakt, że spotkał się z fantastycznym przyjęciem dzieciarni w Europie i demoludach. Tutejszym fanom niezaznajomionym ze światem G.I.Joe pojawienie się Cobry La zupełnie nie przeszkadzało. Powiem więcej, moim zdaniem to właśnie Cobra La tak bardzo elektryzowała nadwiślańskich widzów i zbudowała całą magiczną otoczkę wokół marki, która na nasz rynek dopiero miała wejść. Starcie zupełnie odmiennych cywilizacji zawsze było pociągającym tematem. Późniejsze naparzanie się komandosów z terrorystami na kasetach Demela już tak bardzo więc nie ekscytowało.

Szkoda wręcz zatem, że potencjał Cobry La zużył się na tylko jeden twór medialny. Nie uświadczyliśmy jej potem ani na ekranie, ani w komiksie, a planowaną linię zabawek ograniczono do trzech zaledwie ludzików. Największą porażkę poniosła więc nie tyle sama marka G.I.Joe, co właśnie owa frakcja. Porażkę niezasłużoną bo design członków Cobra Ly, stworzeń, mikroświata i jej niezwykła historia, prosiły się by zająć się nią jeszcze nie raz. Po sprawiedliwości byłoby więc gdyby Gollobulus, Pythona, Nemesis Enforcer i spółka zostali przywróceni do życia we własnej niezależnej serii. Wtedy całą Akcję można by potraktować jako swoisty cross over.


Wracając zaś do "problemu" Falcona i kolegów... Faktem jest, że troszkę wyróżniają się od reszty ekipy swoim brakiem szacunku dla rozkazów i ogólną prezencją luzaków. Różnica między tą ekipią a np Beach Headem jest kolosalna. Znowu można więc zarzucić twórcom, że do worka komandosów z krwi i kości wrzucili nieopierzone kurczaki. Ambitne kurczaki choć designem i osobowością bardzo wyróżniające się z szeregu. Niemniej jest to klasyczny przykład napuszczenia do serii odrobiny świeżej krwi. Za fundament fabuły przyjęto sprawdzony amerykański model "od zera do bohatera" i pod ten wiodący motyw wszystko podciągnięto. 

Można psioczyć na wybór postaci, paleta G.I.Joe oferowała dużo szerszy i być może atrakcyjniejszy wybór. Niech jednak rzuci kamieniem ten którego w dzieciństwie nie bawiły wygłupy Big Loba i Tunnel Rata czy rzucający rakietami w czołgi osiłek Chuckles. Swoje wykonali. Baty jednak dostali. Po Akcji nie cieszyli się wzięciem ani w kreskówce ani w komiksie. Ba! Big Lob nie dorobił się nawet własnej figurki! 
Niejako więc, tak jak Cobra La, również ponieśli prywatną klęskę. 
Ot "fatum" pełnometrażowej Akcji i związanych z nią bohaterów, którzy choć wykorzystali swą szansę najlepiej jak mogli, to jednak zostali z uniwersum z hukiem wykopani.  


Z pewnością na dzisiejszej ocenie filmu zaważyło to, że nigdy nie uświadczyliśmy kolejnej odsłony, sequela, kontynuacji, już ze starymi bohaterami i swojskim naparzaniem między wojskiem a bandą terrorystów. 

Kolejny sukces lub porażka pozwoliłby nam spojrzeć na Akję pod zupełnie innym kątem. A nuż krytycy wzdychali by wtedy do "jedynki" lub zachwycali się nowa historią. Choć być może wszystko potoczyłoby się przewrotnie i główne skrzypce odgrywałaby znowu inna frakcja i nowi bohaterowie - np MARS kierowany Destra, albo wsadzono by Sowietów z "Październikowej Gwardii" i zrobiłby się zupełny zamęt?

Tak czy siak, mam cichą nadzieję, że "dwójka" jeszcze kiedyś światło dzienne ujrzy i starzy fani będą mogli pokazać swoim pociechom wreszcie ekranizację o jakiej zawsze marzyli.
I nie jest to życzenie z gatunku cudów. W końcu odświeżanie starych kotletów jest dziś wyjątkowo w modzie a sam format G.I.Joe z pewnością sprawdziłby się w dzisiejszych realiach rynkowych. A jeśli nie wierzycie, że 30-latek nadal może bawić to wrzućcie jeszcze raz Akcję. Animacja trzyma poziom i cieszy oko jakby ją zrobiono wczoraj!   

Tymczasem!

       
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz