wtorek, 30 maja 2017

Joebranocka (8) - There's no place like Springfield ( s.1, epizody 54 i 55 )


Jeśli myśleliście, że G.I.Joe to jedynie strzelanki i nawalanki z prostą i łatwozjadliwą fabułą, to jesteście w błędzie.
Steve Gerber wypichcił dziełko, które ma w sobie więcej schizy niż Christopher Nolan czy Drabina Jakubowa.
To troszkę thriller i aż dziw, że zaserwowano go dzieciom.
Rozkładający się ludzie, atmosfera wiecznego strachu, choroba.
Tyle tego zapakowano tutaj.
Ja bym się bał chyba takie rzeczy oglądać.
Klimat Muminków to przy tym beztroska komedia.

Zobaczcie sami!
---------

Dzisiejszą Joebranockę obejrzycie pod TYM linkiem ( część 1 )

...a także pod TYM ( część 2 )

---------


W trakcie misji wydostania Dr. Mullaney'a z tropikalnej wyspy nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Joesi zostają zaatakowani przez Cobrę a ich lotniskowiec płonie poważnie uszkodzony.

Na domiar złego Shipwreck zanurza się w morskiej toni uwięziony przez łódź latającą.
Wydaje się, że jego los jest przesądzony.

Tracąc powietrze pogrąża się w krainie wiecznego snu... i chyba byłoby dla jego duszy lepiej gdyby nigdy się z niego nie wybudził!
Świat który bowiem zasta zaskoczy go wszystkim. I przyprawi nie tylko o nerwy i halucynacje, ale o istna i nieprzewidywalną lawinę wariactwa.

To jest po prostu makabra!
Dreszcz gwarantowany.



Ujmując to może nieco nieładnie, jest to odcinek totalnie porąbany.

Niby nic tu nie trzyma się kupy. Bez przerwy jesteśmy zaskakiwani. A jednak wszystko z czasem układa się w jako tako zgrabną całość.
Może troszkę rozczarowującą w zakończeniu, bo świat wykreowany nie wytrzymuje w konfrontacji z jego przyczyną i istotą się za nim kryjącą. A jednak niemniej wciąga to i utrzymuje w stanie niepewności, do samego końca.

Bo to że wszystko się skończy dobrze to oczywista oczywistość.
G.I.Joe choćby sięgało po horror musi ocalić końcem końców wszystkich.
I niby jest ok.
Ale pozostaje pewien niedosyt i smutek.
Żal pewnych postaci.
Być może trochę postępowanie wobec Shipwrecka było za okrutne.

Długo budowany klimat i ciąg zaskoczeń, zostaje w sumie rozjechany spychaczem w ostatnie pięc minut.
Pozostaje więc pewien niesmak. 
Zwyczajnie akt pierwszy i drugi buduje, akt trzeci wypędza przed deserem zaproszonych gości.


A jednak, jak przy niejednym z opisywanym odcinków, ja wybawiłem się na tym filmiku bardzo dobrze.

Taka niespodziewana odskocznia od ciągłych laserów i strzelanin jest zdrowa i potrzebna.

Nawet jeśli dotyczy historii będącej jedną wielką schizą.

Naprawdę, trzeba było nie lada fantazji by to wszystko wymyślić.

Czy scenarzysta fabułę, latające głowy, rozpływającą się materię i ciągłe zwroty akcji skądś zaczerpnął czy sobie wyśnił... to wie tylko on jeden.


Poza zakończeniem trudno tu się do czegoś przyczepić.

Trudno też specjalnie zwrócić tu uwagę na jeden konkretny element, który chciało by się wychwalać.

Zwyczajnie napakowano tu sporo tego wszystkiego.

Jest to swoisty dreszczowiec, pełen scenariuszowych zasadzek, nagłych cięć, przejść od lokacji do lokacji, że trzebaby w sumie przez chwilę od niego odetchnąć, albo zobaczyć na nowo, by wrażenia jeszcze raz sobie poukładać.


Już pierwsze sceny zapowiadają przecież, że będzie to coś nietypowego.

Można się co prawda złapać za głowę, że komandosi udający się na wrogą wyspę rozpalają sobie ot tak ognisko, zamiast doktorka po prostu stamtąd zabrać i co prędzej się wydostać do domu.

Ale całość jest zapodana nam w całkiem przyjemny sposób. 

To zresztą jedyne jako tako "normalne" momenty tego epizodu. 
Potem zaczyna się już ciągła jazda bez trzymanki.

I zapewniam Was, co rusz będzie domyślali się, kto tu jest prawdziwy, kto tu jest fantazją.
Czy świat rzeczywiście przesunął się o sześć lat do przodu, czy wszystko to jest tylko snem, a może symulacją, sterowaniem czyimś umysłem w jego własnej jawie?
Czy Lady Jaye żyje i okaże się członkinią Cobry w peruce i przebraniu?
Czy może straciła pamięć i sama czeka aż Shipwreck wypowie właściwe zaklęcie?


Sam Shipwreck to zresztą zaskoczenie tej produkcji.
Postać jednowymiarowa, nielubiana przez jednych, zabierająca wiele miejsca innym Joesom, tutaj daje jednak z siebie wszystko.

Pierwszy raz chce się temu bohaterowi zresztą kibicować.
Śledzi jego losy i utożsamia się, mając nadzieję, że wszystko to jakoś dobrze i zdrowo się dla niego zakończy.
I że zatrzyma nie tylko swój umysł, ale i osoby bliskich, których scenarzysta specjalnie na tę okazję w tym odcinku dla niego stworzył.

Słowem, jest fajnie.
Choć i przygnębiająco.
Ale zawsze można poczuć się przecież jeszcze lepiej. Można zapuścić jeszcze jeden, weselszy epizod, i znaleźć się w o wiele sympatyczniejszej krainie i spędzić go w lepszym humorze.

Zobaczcie zresztą sami i koniecznie dajcie znać co sądzicie o dzisiejszej historii.
Czy twórcy nieco przesadzili?
Czy zakończenie również i dla Was jest rozczarowujące?


---------

Tytułowa grafika na dziś pochodzi z TEJ STRONY
Autorem jest Crash2014 aka Dale Griffitts
Całkiem fajne obrazki. Polecam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz